Z miastem zaprzyjaźniłam się kilka lat temu kiedy jako świeżo upieczona nastolatka chciałam tańczyć w wakacje i usłyszałam o warsztatach organizowanych z niezłym rozmachem.
Kto raz zobaczy, ten wróci- to pewne.
Po rocznej przerwie znów wyznaczyłam pozytywny kierunek Dancing Poznań.
Polskie miasta kojarzą mi się bardziej z reżimowymi wycieczkami szkolnymi z których rzadko pozostaje coś oprócz stosu zdjęć z zatrważającą ilością żałosnych dzióbków do obiektywu. Opowieści snute przez przewodnika nawet nie próbują się uporządkować.
W te wakacje miały być Mazury i przekonanie, że przecież próżno szukać tych widoków tysiące kilometrów stąd. Zamiast jeziora miejski szum- Warszawa i Poznań w odstępie prawie niewidocznym.
Okazuje się, że rozkładając samemu mapę, szukając tramwajowych przystanków, dźwigając niby podręczny bagaż w którym jednak można znaleźć wszystko- na wszelki wypadek, można odnaleźć niesamowitą radość.
W Poznaniu widziałam to i owo ale jadłam w niewielu miejscach. W tym roku dreptałam tylko i aż tam gdzie w powietrzu można wyczuć zapach nie tylko mielonej kawy ale przede wszystkim pasji ponad wszystko.
Taka jest w całości La Ruina, do której przyjść zamarzyłam odkąd pierwszy raz przeczytałam o jej istnieniu. I choć Śródki 3 szukałam znacznie za długo, powątpiewając czy zdążę, wiedziałam, że to miejsce warte odhaczenia. Pozytywnie zakręcony personel nie działa schematycznie ale próbuje zadowolić każdego. „Latte, zwariowałaś? Ja Ci tu coś wymyślę!” I młoda pani w długiej spódnicy biegnie po pachnący słój opowiadając o pochodzeniu ichnich produktów. Menu widnieje na ścianie i nie liczy wcale wielu pozycji. Na ladzie uchować się może domowe ciasto. I choć nie zdążyłam na sernik, drożdżowiec i kruche ze śliwkami na talerzyku siostry wyglądało obiecująco. Wszystko co pitne zasługuje na medal. Od zwykłej latte na sojowym mleku do wymyślnej kawy po wietnamsku przez koktajl owocowy, jedyny w swoim rodzaju (a przecież piję je hektolitrami).
Na liście bestsellerów nie może zabraknąć Republiki Róż, w której włącznie z rabatem dla tancerzy podoba mi się chyba wszystko. Niezmiennie! Od rana wielki imbryk herbaty z obowiązkową konfiturą z płatków róż i wielkie omlety na śniadanie. Z wędzonym łososiem, z grzybami albo pomidorami i mozzarellą. Od pierwszej łyżeczki towarzyszy mi też miłość do różano- malinowego Maliniaka– deseru najlepszego na świecie!
W tym roku pierwszy raz dotarłam do starszej siostry (czyli) Cacao Republiki, która w tych republikach właśnie dzierży prym. Od 10 lat serwuje się tu czekoladę w postaci najróżniejszej. Miło wdrapać się tu na poddasze i usiąść przy malutkim stoliczku na pufie z talerzykiem torciku Walentego- pozycji bez mąki, z orzechami laskowymi w zamian. W karcie niezłe koktajle i wszystko co słodkie.
O Ekowiarni słyszałam, czytałam. Świetna inicjatywa, ale nie wyczułam energii, która popchnęłaby mnie w jej bramy. Przechodząc któregoś ranka przez dziedziniec Starego Browaru, pach, mignęła mi zasłyszana nazwa. W zestawieniu z tym co widziałam w internecie, rzeczywisty odbiór okazał się o niebo lepszy. Miła pani rozeznana co z czym i dlaczego. Po pierwszej łyżeczce swojego ciasta oniemiałam. Polecam obowiązkowo wszystkie bezglutenowe a także bezmleczne/ bezjajeczne pozycje w dodatku w bardzo przystępnych cenach!
Do Werandy zaprowadziła nas niezastąpiona Poznanianka, najbardziej pozytywna Basia. Lokal kilka kroków od Teatru Tańca, a zwłaszcza spokojny ogródek wewnątrz to zapowiedź przemiłego wieczoru. Mimo wszystkiego co znalazło się na stoliku najbardziej mogę pochwalić wszelkiego rodzaju herbaty. Faworyt- pokrzywowa z dzbanuszkiem miodu i świeżymi pomarańczami. Filiżanka z łowickim wzorem albo z wielkim uchem. Każda inna, każda sprawia, że przemiła pani musi delikatnie wyprosić ostatnich klientów a chciałoby się więcej.
W letnich ogródkach dookoła Ratusza nie odkryłam tego co warte udokumentowania. Perełki ukrywają się w bocznych uliczkach, warto szukać.
Nie udało mi się dotrzeć do Króla S., którego domowa atmosfera nie pozwala o sobie zapomnieć, a wypiekane tam ogromne bezy kupowałyśmy w ilości znacznie nieodpowiedniej przez lata. Tam spotkałam się z absolutnym zrozumieniem w kwestii diety i zauważyłam, że wielkopolskie zlepki wyrazowe naprawdę istnieją.
Dancing Poznań i trip bistro- kawiarniany polecam wszystkim!
A Wy macie tutaj ulubione miejsca?
Tymi słowami zaczyna się książka mojej Mamy. Uważam, że doskonale pasują one również do mojej historii. Kiedy poszłam do szkoły, od rówieśników odróżniał mnie wyraźnie niższy wzrost i bardzo szczupła sylwetka.
Czytaj więcej
[instagram-feed]
Odkąd rozpoczęłam eksperymenty nad stworzeniem czegoś, co mogłabym jeść nie obawiając się glutenu, gotowanie i pieczenie stało się moją wielką pasją i pozytywną „obsesją”. Pomyślnie udało mi się przebrnąć przez wiele niepowodzeń. Moim udziałem był też niejeden mniejszy czy większy sukces. Wszystko to sprawiło, że dziś w pełni mogę cieszyć się przebywaniem w kuchni i dzieleniem się moimi osiągnięciami z innymi. Jestem szczęśliwą autorką książki, traktującą publikowanie na blogu jak pracę zawodową, dla której wstaję każdego ranka. Moja kuchnia to miejsce bezglutenowe i wegetariańskie oraz coraz częściej zupełnie bezmleczne. Serdecznie zapraszam!
Copyright © Natchniona.pl 2018. Wszystkie prawa zastrzeżone.
Potwierdzam kto chodziarz raz pojawił się na Dancing Poznań będzie chciał wracać tam co roku! Miasto jest przepiękne, a w dodatku przepełnione klimatem 😉
Ps. świetny wpis Wera
A nie wypowiadałaś sie Weroniko w telewizji odnosnie kursów tańca? Znajoma mi twarz była i przypominała Ciebie:) Fajnie że Poznań się podoba ja stale bywam w Friendly Food i ekowiarni świetne miejsca dla bezglutenowców i nie tylko…Zapraszamy częściej do Poznania:)
Nie mogę uwierzyć, że od urodzenia mieszkam w Poznaniu, a nigdy jeszcze nie trafiłam do La Ruiny!
Dziękuję za ten wpis, mam jeszcze tydzień wakacji, by nadrobić zaległości :).
Jest stosunkowo nowa. Miłej zabawy